W związku z tym,że pojawiły się pytania na temat bardziej szczegółowych opisów moich, osobistych doświadczeń, oraz kilka nieścisłości w publicznym przekazie…postanowiłem napisać ten Zarys…
Jednocześnie pragnę przy tej okazji poinformować,że od dłuższego już czasu, piszę moją, autobiografię ( także, jak najbardziej subiektywną) pt. Żywota mgnienie. Tak więc Zarys, nie stanowi integralnej części wspomnianej powyżej, większej i bardziej szczegółowej autobiografi, ale jest jedynie tekstem napisanym…“na potrzebę chwili”, oraz gwoli wyjaśnienia nieścisłości…
Oba teksty nazywam tu autobiografią subiektywną, co jest jak najbardziej zgodne z prawdą, ponieważ taka autobiografia, siłą rzeczy, jest subiektywna z dwóch powodów: autor pisze o sobie, więc trudno tu o pełną obiektywność; oraz: przekaz o konkretnych zdarzeniach, zjawiskach i postawach, jest obciążony opiniami autora w czasie teraźniejszym, choć dotyczy to przecież jego przeszłości…
W tekście, nad którym od lat pracuję ( Żywota mgnienie ), usiłuję dokonać zestawień, w trakcie opisywania kolejnych epizodów i nazywam te zestawienia: osnowy czasoprzestrzenne…
polega to na tym, że opisując dany epizod z pozycji czasu i mojego spojrzenia teraźniejszego…wtrącam po słowie w nawiasie ( osnowa czasoprzestrzenna) opis tego, co rzeczywiście myślałem o tym konkretnym epizodzie wtedy, kiedy on miał miejsce, dodając opis alternatywnego przebiegu tego samego epizodu…inaczej…”co mogło się zdarzyć i dlaczego, akurat tak się nie zdarzyło…”
Na potrzeby tego Zarysu, nie będę stosował tej, skomplikowanej narracji, w której występuje kilka,niekiedy ze sobą sprzecznych… opisów, tego samego epizodu, przy czym…czytelnik może się pogubić i na koniec, trudno będzie mu stwierdzić, co w opisie epizodu jest stanem zaistniałym, co jest tego stanu alternatywą i w końcu…jaki jest aktualny i rzeczywisty stosunek autora do opisanego epizodu i …czy ten epizod, miał miejsce w konkretnej czasoprzestrzeni, czy może jest jedynie… tworem wyobraźni autora…
Myślę, że po tym, powyższym…nieco “sfixowanym” opisie, potencjalni czytelnicy tych słów, łatwiej zrozumieją moje stwierdzenie,że…od lat pracuję nad tekstem właściwym, tj. “Żywota mgnienie”…tego typu sposób narracji jest niezwykle…męczący i wymagający sporych zasobów czasowych…
Wracając jednak do tego Zarysu…
Najbardziej prostym sposobem skonsolidowanego i uporządkowanego przekazu, jest zapis chronologiczny i tak chcę to napisać, podając całość pod postacią dat i przedziałów czasowych…
Urodziłem się 29-go października,1956 roku, w Wałbrzychu, ale po ukończeniu roku, kilka następnych lat życia, spędziłem w Konstantynowie Łódzkim, głównie pod opieką, mojej babci Anny, bo moja mama pracowała wówczas w jednej z łódzkich tkalni.
Ojciec mój, był w tamtym okresie więziony, trafił tam krótko po tym, jak skończyłem pierwszy rok życia i gdybym miał o tym napisać krótko i w tonie tragicznie-kombatanckim…jak to się stało,to “powinno” to, wyglądać następująco: jako nastolatek został “ukąszony przez czerwoną zmorę”,ale następnie, w rok po moim przyjściu na świat, miał swoje “pięć minut”,gdy chciał zapobiec tzw. “aferze skórzanej”, padł ofiarą swoich przełożonych i po kilku latach więzienia za…zbrojne zajęcie magazynu broni, Komendy Powiatowej MO w Wałbrzychu, poświęceniu kilku krów przez dziadka Piotra na adwokatów, których zadaniem specjalnym było, wyciągnięcie mojego ojca z komunistycznych kazamatów, co powiodło się z pomocą komisji lekarskich…na koniec został górnikiem, ciężko pracującym w jednej,z wałbrzyskich kopalni…
Zarówno mój ojciec, jak i mama, należeli do pokolenia dzieci wojny (oboje urodzeni w roku 1931),a więc II wojna światowa wybuchła, gdy dopiero co, rozpoczęli swoją naukę w szkole podstawowej.
Moja mama dodatkowo, była również dzieckiem ocalałym z ludobójstwa na Wołyniu…
natomiast mój ojciec, wychowywany był przez swoja mamę, babcię Aleksandrę, bo dziadek Bronisław w okresie wojny był w oddziele Batalionów Chłopskich, po wojnie związany z PSL Stanisława Mikołajczyka ( był w okolicach Solice Zdrój – obecnie Szczawno Zdroj) w komitecie wyborczym Stannisława Mikołajczyka, aresztowania nie uniknął, ale wkrótce zwolniony, po zapadnięciu na gruźlicę i niedługo potem zmarł.
Nie chciałbym dokonywać oceny wyborów życiowych mojego ojca, ponieważ wiem, iż jako 13-to czy 14-to letni chłopak, został praktycznie sam ze swoim, młodszym bratem, Zdzisławem, na opuszczonej przez mojego dziadka gospodarce – opuszczonej przez mojego dziadka, Bronisława Żukowkiego, wpierw z powodu choroby i pobytu w sanatorium przecigruźlicznym, na końcu… z powodu śmierci…
Babcia Olesia z córkami przeniosła się do Szklarskiej Poręby z powodów, jak najbardziej osobistych i oczywistych…
Kolejne,pięć lat życia (1957 do 1962 roku), spędziłem w Konstantynowie Łódzkim, podczas gdy mój ojciec po wyjściu z więzienia, w 1961 roku, podjął pracę na kopalni i starał się o przydział mieszkania, co pozwoliłoby mu na ściągnięcie mojej mamy, mnie i mojej młodszej siostry Elżbiety, do Wałbrzycha.
Ojciec mojej mamy, dziadek Piotr, który dobrze znał Niemców i ich naturę, zwykł powtarzać, gdy tylko rozmowa schodziła na temat naszego, ewentualnego powrotu, do Wałbrzycha…po co Wam tam jechać, tam kiedyś wrócą Niemce…
Mając za sobą ludobójstwo na Wołyniu i utratę ziemi, którą przed II wojną światową kupił w okolicach Kowla na Wołyniu, wiedział czym są wypędzenia i jaką siłę stanowi niemiecki zamysł powrotu na tzw. wschodnie ziemie dawnej III Rzeszy…
O ile my, Polacy, nazywamy je Ziemiami Odzyskanymi , oraz bez trudu możemy wskazać np na: Piastowskie dziedzictwo tych Ziem…o tyle Niemcy, nazywając je Ziemiami Utraconymi…też nie mają problemów, aby wskazać na tzw. świadectwa materialne, nazywane powszechnie, poniemieckimi…
W obecnych czasach wiemy, że wieloletnia polityka historyczna Niemiec, zmierza tylko w jednym kierunku: tak budować relacje z tymi Ziemiami, aby ekonomicznie je związać z Unią Europejską ( de facto Niemcami,jako liderami EU) bardziej, niż z Polską, np.z Polską Centralną, czy Wschodnią… czyli,poprzez Unię Europejską dokonać, faktycznego przejęcia tych Ziem…bez wysyłania na te Ziemie swojej armii, czy urzedników Państwa niemieckiego…
Tak więc, wzrastałem w atmosferze swego rodzaju niepewności, przynajmniej kiedy przypominałem sobie słowa dziadka Piotra, lub słyszałem je z ust osadników żyjących w okolicy Wałbrzycha.
Ostatecznie wróciliśmy do Wałbrzycha, latem 1962 roku i początkowo rodzice chcieli mnie wysłać nadchodzącej jesieni do szkoły, wprawdzie w październiku 1962 roku kończyłem dopiero sześć lat, ale umiałem już czytać i pisać.
Szkoła Podstawowa Nr. 2. mieściła się dosłownie kilkadziesiąt metrów od domu, w którym ojciec dostał przydział na połowę tego domu z tzw. “dokwaterowania”, jako lokal zastępczy…
Obecnie, dokładnie w miejscu, gdzie stał budynek szkolny, jest rondo komunikacyjne pomiędzy dzielnicami Piaskowa Góra, Podzamcze i Szczawno Zdroj…
Początkowo moja mama podjęła starania, aby po uprzednim egzaminie, nauczyciele dopuścili mnie, do pierwszej klasy. Szybko jednak zauważyła, że w całkiem nowym środowisku, nie znając żadnych rówieśników z okolicy, będę miał trudności adaptacyjne.
Mój ojciec był podobnego zdania i rodzice ustalili, że do pierwszej klasy pójdę w roku szkolnym 1963/ 1964.
Przez pierwsze tygodnie lata, siedziałem w domu i poprzez okno obserwowałem inne dzieci.
Dom, w którym “dokwaterowano” mojego ojca, zajmowała w połowie (całe piętro) ukraińsko-polska rodzina, Państwa Łyszkiewicz.
Podczas pobytu w Konstantynowie Łódzkim nasłuchałem się o zbrodniach popełnionych na Polakach przez Ukraińców.
Babcia Anna, gdy dziadek Piotr ze swom pierworodnym synem, Władysławem, zaczynał wspominać zbrodnie ukraińskie, zawsze pytała: Zbysiu w łóżku? i po babci pytaniu, najczęściej wyciągano
mnie spod stołu, gdzie się ukryłem, żeby podsłuchiwać rozmowy starszych.
Z czasem jednak, nie wchodziłem pod stół do momentu, aż dorośli sprawdzili, że mnie tam nie ma i leżąc z zamkniętymi oczami w łóżku, czekałem,gdy czujność starszych osłabnie na tyle , abym mógł przez nikogo niezauważony, wśliznąć się w najciemniejszy kąt pod stołem…
Dzięki tej praktyce znałem wiele makabrycznych opowieści o ukraińskich zbrodniach…
Teraz, gdy mieszkaliśmy pod jednym dachem z rodziną ukraińsko-polską, często zastanawiałem się nad pytaniami: czy oni też w tym brali udział? a jeśli nie, to na ile można im zaufać?
W tamtym czasie wciąż tkwiło we mnie przekonanie,że prędzej czy później,wrócimy do dziadka Piotra.
Przekonanie wywiodłem nie tylko z obserwacji mojej mamy, ale także jej słów wypowiedzianych prawdopodobnie w przypływie rozgoryczenia: ojciec obiecał mi, że nie będzie się spotykał z tymi innowiercami, a tutaj ludzie mi mówią, iż robi to przed pracą, lub po pracy…
Rzeczywiście, niekiedy ojciec wychodził do pracy w kopalni kilka godzin wcześniej tłumacząc to, chęcią odwiedzenia swojej kuzynki, lub jakiś bliżej nie określonych kolegów.
Kwestia innowierców i ich wpływu na ojca, wielokrotnie była podnoszona przez dziadka Piotra, jako jeden z głównych powodów, abyśmy do Wałbrzycha nie wracali.
Moja mama za każdym razem uspokajała dziadka Piotra, że kontakty ojca z innowiercami są niegroźne dla zachowania przez niego wierności wobec wiary ojców, dziadów i pradziadów…
Bez trudu zauważyłem, że dziadek Piotr nie był już tego tak pewny, jak moja mama…
im bardziej zbliżał się dzień naszego powrotu do Wałbrzycha, tytm rzadziej słyszałem słowa dziadka Piotra, że do Wałbrzycha wrócą Niemce, coraz częściej za to, dzieciaki tam zmarnujesz i od wiary ojców je odstręczysz…
Kiedy mama tego nie slyszała, dziadek Piotr wręcz namawiał mnie, żebym mamę przekonał do pozostania…ty Zbysiu powiedz mamie, że chcesz u dziadka zostać, bo w Wałbrzychu, dzieci będą za tobą biegać i bedą wołać: ara-wara-kocia wiara…
Nie miałem pojęcia, na czym miała polegać uciążliwość stosunku innych dzieci wobec mnie … z powodu przyjaźni mojego ojca z ludźmi, z wyznania świadków Jehowy…niebawem jednak poznałem smak wykluczenia ze środowiska i nienawiści innych dzieci – często sfanatyzowanych w swoich zachowaniach nie tylko przez ich rodziców, ale także…proboszcza, księdza “dobrodzieja”..Tak się akurat “złożyło”, że proboszczem w Parafi Szczawienko koło Wałbrzycha (obecnie dzielnica Wałbrzycha), był ksiądz, który będąc w Parafii Konstantynów Łódzki, udzielał ślubu moim rodzicom…
Zanim wróciliśmy do Wałbrzycha, to ksiądz ten już z ambony, przywoływał przypadek mojego ojca, jako przykład odstępstwa od wiary ojców, pod wpływem “sekty jehowców “.
Po raz pierwszy usłyszałem o tym, gdy z mamą odwiedziliśmy kuzynkę mojego ojca, ciocię Marię, mieszkającą niedaleko wzgórza kościelnego.
Moja mama miała w okolicy, także swoich krewnych, czyli stryja i kuzynki, mieszkających jeszcze bliżej kościoła, na ulicy Brzozowej.
Z obu tych źródeł, płynął jednakowy przekaz: Stasia, twój mąż jest chyba jedynym zwolennikiem innowierców w naszej okolicy…
Wkrótce miałem poznać człowieka, który zgodnie ze słowami mojej mamy, był sprawcą odstępstwa mojego ojca.
Moja mama często rozmawiała ze mną o sprawach religijnych, starając się przekazać mi, dogmaty wiary katolickiej, ale nie wiedziała o tym, że ojciec zabierając mnie często do Strugi, gdzie mieszkał jego stryj z rodziną, pozwalał mi przysłuchiwać się jego dyskusjom, na tematy religijne z nestorem Rodu Żukowskich.
Dzięki przysłuchiwaniu się wywodom opartym na treści Pisma Świętego, w niedługim czasie doszedłem do wniosku, że religia katolicka w niewielkim stopniu opiera się na treści Słowa Bożego i zamiast tego, traktuje kazania księży za jedyne źródlo swoich przekonań…
Ostatecznie , jedno zdarzenie, jakie miało miejsce w wiosce Struga, sprawiło, iż przestałem traktować z powagą religię katolicką…
W tamtym czasie Struga od dłuższego czasu, nie miała swojego księdza, sam kościół wymagał pilnych napraw, a tzw. proboszczówka, czyli niewielki domek w pobliżu bramy na dziedziniec kościelny, bez natychmiastowej interwencji budowlanej, groził zawaleniem się dachu…
Którejś niedzieli, jedna z kuzynek ojca, przysłuchując się rozmowie z Precidacielerm – jak nazywał swego stryja mój ojciec – zaczęła opowiadać, że przysłali wreszcie ksiedza, który pięknie mówi i z taką żarliwością, że chłopy już naprawili dach w proboszczówce, całość odnowili, ksiądz się wprowadził i zaczął zbierać datki na odnowienie kościoła ksiądz obiecał, że przed jesienią dach w kościele będzie nowy, no i elewacja też…trumfalnie stwierdziła kuzynka ojca, na koniec dodając za tydzień będzie u nas na obiedzie i jak do nas zajrzysz Stachu, to będziesz mógl z nim podyskutować, a wtedy się przekonasz, że nie masz racji…
Tydzień później, ojciec znów zabrał mnie do Strugi, tym razem byliśmy nieco spóźnieni, wiec pojechaliśmy rowerem ojca.
Po drodze ojciec wyjaśnił mi, że celowo się spóźnia, bo nie będzie nikogo naciągał na serwowaniu mu obiadu…
Na podwórku stał samochód marki Warszawa, jak się okazało, należący do nowego…”księdza”, Parafii Struga…
Zostałem na podwórku z moim kuzynem Andrzejem, podczas gdy mój ojciec wszedł do domu.
Nie minęło nawet kilka minut, gdy w drzwiach pojawił się wpierw “ksiądz” w sutannie, następnie mój ojciec, który śmiejąc się, zapytał: Żonkiś, to ty teraz w sprawach duchowych działasz?
Odpowiedź “księdza” była przynajmniej dziwna: Jasiu, ja muszę lecieć, wiesz gdybym wiedział,że to ty jesteś tym ich kuzynem, ale oni mówili o tobie Stachu, choć nazwisko to samo ,chyba im nie powiesz, co?
Po tych słowach, “ksiądz” szybko wsiadł do samochodu i jeszcze szybciej… odjechał.
Kiedy wszedłem do domu, obie kuzynki ojca przekrzykujac się nawzajem, oskarżały mojego ojca, że wystraszył takiego dobrego księdza, że nawet nie chcial spróbować ciasta, tylko szybko wyszedł i co to za pseudonim Żonkiś, jak nazwał ich fajnego księdza proboszcza???
Ojciec śmiał się łapiąc się raz po raz za głowę, w końcu zapytał: czy wy nic nie pojmujecie? przecież ten niby wasz ksiądz, to mój kolega ze Szkoly Podchorążych Marynarki Wojennej rocznik, 1952/ 1953 pseudonim Żonkiś, nazywaliśmy go tak, bo odgrywał rolę kandydata na męża wśród miejscowych panien na wydaniu, a my, jako jego drużby piliśmy i jedliśmy na koszt przyszłych – niedoszlych teściów…skończyłoby się samosądem, gdyby Żonkisia nie odesłano do karnej jednostki, a teraz występuje w roli księdza…
Zupełnym zaskoczeniem były słowa moich ciotek, które zarzuciły mojemu ojcu kłamstwo, ale to jeszcze nic w porównaniu do tego, co powiedziały, kilka tygodni później, gdy już powszechnie wiadomo było, iż “ksiądz” vel Żonkiś, tak naprawdę był oszustem poszukiwanymn w całej Polsce…no niech będzie, że on nie miał święceń, ale miał takie piękne kazania i zaczął naprawiać kościół, ludziska zaczęli wreszcie chodzić do kościoła i dawać na tacę…
Ojciec zaśmiał się i zauważył: no właśnie, ale ponoć forsę zagarnął, jak tylko przyjechał do proboszczówki i tyle go widzieliście, co w czasie tego, niedoszłego obiadu…
Opowiedziałem to zajście mojej mamie, ale nic na to nie odparła, o ile wcześniej często potępiała ojca za jego konszachty z innowiercami, jak to nazywała, o tyle coraz częściej widywałem ją, jak po kryjomu, najwidoczniej myśląc, że już śpię; czyta Pismo Święte i broszurki innowierców, następnie starannie odkłada tą literaturę na miejsce, gdzie pozostawił to ojciec, tak aby ojciec po powrocie z nocnej zmiany w kopalni, niczego nie zauważył…
Po pewnym casie zorientowała się, że widzę te “manewry”, więc wyjaśniła mi, iż… musi wiedzieć w co ojciec wierzy, żeby go móc przekonać do powrotu na łono kościoła…
Pewnej niedzieli, w naszym kościele i w trakcie kazania, usłyszeliśmy wezwanie proboszcza, aby społeczność parafialna, modlila się o nawrócenie jednego z parafian, którego żona i dzieci są pośród nas….modlitwa wasza będzie pomocną w nawróceniu się Jana i odrzucenie przez niego heretyckich nauk innowierców z sekty “Jehowitów”…
W Szczawienku chyba wszyscy wiedzieli, kogo może mieć na myśli proboszcz a wymienienie mojego ojca z imienia, jedynie potwierdzało tą, powszechną wiedzę…
Moja mama wstała i ciagnąc za rękę moją siostrzyczkę, Elę, wyszła z kościoła…towarzyszyły jej szepty zgromadzonych, oraz znaki krzyża kreślone w powietrzu i niesłyszalne mamrotania pod nosem, co pewnie było jakąś modlitwą, do której nawoływał proboszcz…
Moja mama nawet nie zwróciła uwagi, że ja nadal klęczę z grupą moich rówieśników przed ołtarzem, do czego wezwał proboszcz, jak tylko zjawiliśmy się na mszy…widząc moją mamę, wychodzącą z kościoła , po kilku chwilach, zrobiłem to samo, następnie zacząłem jej szukać w pobliżu kościoła.
Po kilku minutach zakończyło się nabożeństwo i za tłumem wiernych wyszedł także ksiądz proboszcz, otoczony przez dzieci.
Zauważył mnie i przywołał skinieniem ręki…ciebie też ci sekciarze próbują odwieść od kościoła?, zapytał proboszcz, dodając szybko, pamiętaj, że kłamstwo jest grzechem.
Początkowo miałem zamiar milczeć, ale po chwili postanowiłem być lojalnym wobec mojego ojca, tym bardziej, że wyjście matki z kościoła,odebrałem jako akt sprzeciwu wobec próby napiętnowania, jej męża…mój ojciec czyta Pismo Święte, a to nie jest grzechem
Ksiądz objął ramieniem moją głowę, przycisnął mocno do swojej piersi, dłonią szybko i gwałtownie, zaczął nacierać moje ucho, sycząc do mnie zjadliwym szeptem słyszę,że herezja zagościła w twoim serduszku i sama modlitwa bez kary,może okazać się nieskuteczna…
Ból ucha wyrwał mnie z chwilowego otępienia w jakim się przez moment pogrążyłem, po chwili wyszarpnąłem się z objęć proboszcza i dotknąłem obolałego ucha.
Na dłoni ujrzałem krew i pokazując tą dłoń księdzu krzyknąłem w jego kierunku zobaczymy, co powie prokurator na takie metody…
ojciec słysząc od miejscowych, o “metodach wychowawczych” proboszcza, kilka razy mi tłumaczył, żebym nie pozwalał,aby fizycznie karał mnie na religii ksiądz proboszcz, bo za takie coś, to… prokuratura chwyci klechę za sutannę…
Ksiądz postąpił kilka kroków w moim kierunku i łagodnym tonem powiedział zaczekaj, chodź tutaj, porozmawiajmy…
Nie miałem zamiaru na rozmowę, więc zacząłem biec w kierunku domu, w którym mieszkała ciocia Marysia, kuzynka mojego ojca.
Tymczasem ksiądz proboszcz coś powiedział do chłopców zgromadzonych wokół niego i po chwili duża ich grupa, rzuciła się za mną w pogoni.
Posypały się w moim kierunku pierwsze kamienie i wkrótce moje oczy zalała krew, bo kilka kamieni trafiło mnie w głowę i brwi, w pobliżu oczu…
Biegłem ile sił w nogach, ale chłopcy byli tuż za mną, a niektórzy wyprzedzili mnie i nadbiegając z naprzeciwka, starali się trafić kamieniami w moją głowę…
Obejrzałem się za siebie w kierunku kościelnego wzgórza i zobaczyłem czarną sylwetkę proboszcza “dobrodzieja”…
Do domu cioci Marysi było jeszcze kilkaset metrów i pomyślałem o sobie, że chyba skończę tak, jak ukamienowany Szczepan, gdy nagle nie wiadomo skąd pojawił się wuj Murat – mąż cioci Marysi i rozpędzł napastników…teraz…tylko goniły za nami ich krzyki : ara-wara-kocia wiara; ara-wara-kocia wiara!!!
Wkrótce znaleźliśmy się w jego domu,a wuj od progu zawołał Marysia weź opatrz Staszkowego Zbyszka, bo go łobuzy kamieniami obrzucali…
–dalszy ciąg Zarysu autobiografi subiektywnej…już wkrótce…