W trakcie opatrywania mi ran na głowie, ciocia Marysia zauważyła: co z twoim uchem, ty masz naderwaną małżowinę…
Nie przyznałem się, że to zrobił mi ksiądz proboszcz i pewnie uznała, że winien był któryś z łobuzów, bo już o to nie pytała, przemyła mi naderwane ucho wodą utlenioną i opatrzyła bandażem…Marysia, co ty, jak on teraz pójdzie ulicą z takim bandażem, to pomyśli ktoś nie wiadomo co i jaka to wielka rana u niego na głowie…
Ciocia Marysia wyjrzała przez okno i stwierdziła: on sam i tak nie pójdzie, te łobuzy nadal tam na niego czekają…
Zgodnie ze słowami cioci Marysi, wuj Murat, odprowadził mnie w pobliże domu i ostatnie metry jakie mi zostały, szybko przebiegłem, tym bardziej, że w ślad za mną podążało kilku chłopców – “inkwizytorów”…
Moja mama z przerażeniem w oczach podbiegła do mnie pytając: co się stało, kto ci to zrobił?
Ojciec, który siedział przy stole w towarzystwie jakiegoś jegomościa, poderwał się na równe nogi słysząc, że wpierw ksiądz proboszcz natarł mi tak ucho, że je do krwi naderwał, potem coś powiedział do grupy chłopaków i ci gonili za mną, rzucając we mnie kamieniami i gdyby nie wuj Murat, to może zostałbym ukamieniowany…krzyczeli za mną: ara-wara-kocia-wiara – zakończyłem swoja opowieść, bliski wybuchnięcia płaczem…
Ojciec nałożył kurtkę i czapkę, rzucając w kierunku matki: Ty sobie myśl, co chcesz, ale ja idę to zgłosić i niech prokuratura bierze za sutannę tego klechę!
W tym momencie odezwał się ten jegomość, głosem niezwykle łagodnym i spokojnym: bracie Janku, postaw się w pozycji swego syna i żony, dzieciak musi tu jakoś egzystować, pójdzie do szkoły, żona też musi tu żyć i jak prokuratura zajmie się tą sprawą, to sam wiesz, jak to będzie, oni to chętnie wykorzystają, żeby dyscyplinować kler, ale ten kler nadal tu będzie istniał i dzięki swemu wpływowi, potrafi zdopingować na tyle nie tylko chłopców, ale ogólnie miejscowych, żeby Wam zgotowali tu piekło na ziemi, lepiej będzie, jak pójdziemy teraz do tego proboszcza, ty bracie i ja, ale pozwól, że to ja będę rozmawiał z tym księdzem…
Ojciec zgodził się od razu na propozycję jegomościa, który według słów mamy -wypowiedzianych, gdy tylko ojciec z tym jegomościem wyszli z mieszkania – nazywa się Michura i to właśnie…on…ojca przekabacił na tą ichnią wiarę i teraz patrz, to samo ojcu tłumaczyłam wiele razy, ale on nie sluchał, a teraz, jak ten Michura mu to samo powiedział to od razu się posłuchał,ciekawe co też ten Michura powie proboszczowi,co miałoby sprawić, żeby ludzie dali nam spokój,bo przecież my nadal należymy do kościoła,więc dlaczego nas to spotyka i teraz jeszcze ciebie okaleczyli…
Po tych słowach mama się rozpłakała i zaczęła odmawiać różaniec, zachęcając mnie jednocześnie, abym odmawiał różaniec razem z nią…
O ile wcześniej nie sprzeciwiłbym się matce, o tyle tym razem, bazując na zasobie wiedzy biblijnej, jaką posiadłem dzięki przysłuchiwaniu się wywodom ojca, stanowczo odparłem: według Słowa Bożego jest tylko jedna modlitwa, jaką mamy odmawiać, czyli Ojcze Nasz i tej modlitwy nauczył ludzi sam Jezus Chrystus, inne modlitwy to pogaństwo i bałwochwalstwo…
Zaskoczyło mnie to, ale mama nie zareagowała na moje słowa natychmiast i dopiero po odmówieniu różańca, stwierdziła, nie tyle do mnie, co jakby sama do siebie: mój święty obowiązek to chronić dzieci moje przed kacerstwem i manowcami obcych nauk, a ksiądz to też tylko grzeszny człowiek, jak każdy z nas…
Kolejnej niedzieli mama nie zdążyła mnie nawet zapytać, dlaczego nie szykuję się na mszę, bo widząc jej pytające spojrzenie, powiedziałem: idę z tatą do Strugi i tata będzie czytał Pismo Świete, to tak, jakbym był w kościele…
Do moich słów ojciec dodał swoje: chłopakowi jeszcze nie zagoilo się ucho, więc co się spodziewasz, że pójdzie do “dobrodzieja”, który obrywa dzieciom uszy?
Mama przez chwilę milczała po czym stwierdziła: ksiądz proboszcz napewno już tego nie zrobi, zresztą sam mi to powiedział, że przesadził z tym karceniem.
Ojciec zaśmiał się i spytał,po czym sam sobie odpowiedział: a ty wiesz dlaczego ksiądz się teraz kaja? bo Michura na podstawie Pisma Świętego przypomniał mu, jakie metody wychowawcze winien stosować prawdziwy kapłan, a jednocześnie i o tym, że władza świecka gotowa jest ukarać tych, którzy chcą dzieciom zastępować rodziców, tym bardziej, gdy stosują metody niedozwolone.
Po tych słowach, moi rodzice doszli do porozumienia, że ojciec zajmie się moim wychowaniem duchowym, ale jak przyjdzie czas nauki szkolnej, to pójdę, jak inne dzieci na zajęcia religijne, w przykościelnej salce katechatycznej.
Ojciec tym sposobem uzyskał aprobatę mamy, że począwszy od następnego tygodnia, Michura będzie do nas przyjeżdżać, ze swoją żoną, która będzie studiować ze mną Pismo Święte na podstawie podręcznika dla dzieci pt. “Od raju utraconego do raju odzyskanego”…skoro chcesz,żeby Zbyszek chodził na religię, to niech pozna także wersję religii opartej na Słowie Bożym, a nie tylko tym, co mówi, jakiś ksiądz zakończył swój wywód ojciec, a milczenie mamy, stanowiło zgodę na taką wersję ich porozumienia w kwestii kształtowania mojej świadomości duchowej
Nie byłem wtedy jeszcze pewien, czy podoba mi się to ustalenie,ale zadowolony, że nie będę narażony na ataki kościelnych kamieniarzy…przynajmniej do czasu rozpoczęcia roku szkolnego…
Zbliżający się rok szkolny, stanowił dla mojej mamy źródło troski finansowej związanej z nabyciem podręczników, tornistra, obowiązkowego fartucha szkolnego, nowych butów i tym podobnych akcesoriów.
Jeszcze inna kwestia z tym związana, nie dawała spokoju mojej mamie: niedługo rok szkolny, a ty nie znasz żadnego chłopca z okolicy, ja widuję chłopców bawiących się na szkolnym dziedzińcu, poszedłbyś tam, to przecież tylko kilkadziesiąt metrów, nawet nie musisz wychodzić na ulicę, bo na tyłach domu biegnie ścieżka, wzdłuż opłotków do samego dziedzińca szkolnego,choćby teraz,jak wracałam ze sklepu to widziałam tam kilku chłopców w twoim wieku…w sklepie spółdzielczym rozmawiałam z taką Panią, ma syna o rok starszego, oni mieszkają tuż przed wiaduktem kolejowym…
Nie po raz pierwszy, matka usiłowała mnie zachęcić do nawiązania znajomości z rówieśnikami, tym razem jednak wyczułem w jej głosie nie tylko troskę, ale wręcz strach, że może się okazać, iż nie potrafię samodzielnie z kimkolwiek , zapoznać się i zaprzyjaźnić…
O ile wcześniej zdawałem się nie rozumieć obaw matki, o tyle tym razem, wewnętrznie poczułem potrzebę, aby sobie i jej udowodnić, że w nowym otoczeniu potrafię sobie znaleźć przyjaciela i powodowany tym odczuciem, oświadczyłem iż w takim razie idę na ten dziedziniec szkolny, żeby kogoś poznać, może mojego, przyszłego kolegę szkolnego…
Moja mama bardzo się ucieszyła,co jeszcze bardziej upewniło mnie w postanowieniu, że muszę znaleźć jakiegoś przyjaciela, czy kolegę.
Na dziedzińcu szkolnym zobaczyłem trzech chłopaków, dwóch chyba w moim wieku i jednego nieco starszego, który na mój widok zapytał: chcesz z nami zagrać w dołki? – nie czekając na moją odpowiedź, dodał: jak chcesz, to przynieś jakieś klawe guziki…
Pobiegłem do domu i mama dała mi kilkanaście guzików i nawet zdołałem ją przekonać,żeby dała mi kilka zapasowych guzików z galowego, marynarskiego munduru mojego ojca…
Pominąłem milczeniem pytanie mamy: czy napewno przyniesiesz z powrotem te guziki od galowego munduru?
Miałem świadomość, że mogę je przegrać, co stało się bardziej oczywiste, gdy ten najstarszy chłopak widząc w mojej dłoni błyszczące guziki od galowego munduru mojego ojca, stwierdził krótko: dwa z tych świecących włóż do swojego banku, to dołek przy murze…po czym wyjaśnił : nie wiem, jakie zasady gry, ty znasz, ale my gramy tak,że przy murze, każdy ma swój dołek bankowy,ten kto pierwszy powrzuca guziki do tych,dalszych trzech dołków, ma prawo do odbitego od muru rzutu, w wybrany przez siebie dołek bankowy i jeśli trafi, to zabiera z dołka te guziki…ledwie skończył mówić,gdy usłyszałem głośny śmiech dobiegający z pobliskich jarzębin, rosnących w pobliżu szkolnych wychodków i płynącego poniżej Szczawnika – bardziej kanału nieczystości, niż strumienia, za jaki oficjalnie uchodził…
W przeciwieństwie do pozostałych chłopców, krótko ostrzyżonych, ten chłopak miał podobnie, jak ja, długie włosy sięgające ramion.
Wcześniej nie zauważyłem go na tej jarzębinie, teraz też był niemalże niewidoczny, osłonięty przez szerokie rozgałęzienie drzewa.
Usiadł na zewnętrznym konarze, dzięki czemu stał się w pełni wiodczny po czym stwierdził: nie graj z nimi, bo oni oszukują,zwłaszcza te dwa rudzielce, braciszkowie Bobek i Bobuś…
Najstarszy z chłopaków, jeden z rudych wskazanych przez chłopca z jarzębiny, powiedział cedząc słowa przez zęby: Cacuś wracaj do swojego domku przy wiadukcie, bo zaraz możesz oberwać…
Chłopiec najwidoczniej nie wystraszył się tej groźby, bo szybko zszedł z jarzębiny i wyciągnął z tylnej kieszeni procę, podniósł jakiś kamień i założył go na skórzaną łatkę po czym stwierdził z uśmiechem na ustach: zaraz zobaczymy kto będzie szybciej uciekał, ty czy ja…pomyślałem w tym momencie, że cała sytuacja nie zmierza w kierunku zawarcia przyjaźni, czy choćby koleżeństwa, a raczej w zgoła przeciwnym…
Nagle drugi rudzielec podbiegł do mnie z boku i wyrwał mi z dłoni, błyszczące guziki z galowego munduru mojego ojca.
Pozostałych dwóch chłopaków ruszyło w ślad za tym najstarszym, po czym po przebiegnięciu kilkunastu kroków, jak na komendę odwrócili się w naszym kierunku i obrzucali nas kamienami, natychmiast usłyszałem tuż obok siebie: szybko za drzewa i dawaj w nich kamieniami!
Rozpoczęłą się bitwa na kamienie, ale mój towarzysz miał przewagę, jaką dawała mu proca, kilka trafień w nogi sprawiło, że tych trzech chłopaków z sasiedztwa zniknęło niebawem za drewnianym mostkiem, na drugim brzegu kanału.
Teraz mogłem bliżej przyjrzeć się mojemu towarzyszowi, miał niebieskie oczy i długie zwichrowane włosy, nieco mniej kręcone, jak moje loki…nazywam się Krzysiek i moja mama mówiła mi, że spotyka twoją mamę w sklepie spółdzielczym, więc wiedzialem od dawna, że mieszkasz w pobliżu tej szkoły, tych dwóch rudzielców, to bracia Bobek, a oni tak zlośliwie mnie nazywają Cacuś,że niby z powodu długich włosów podobny jestem do dziewczyny, ale ty, to chyba jeszcze bardziej, to jak masz na imię?…zakończył pytaniem Krzysiek…Zbyszek, ale nazywają mnie też Żuk, od mojego nazwiska Żukowski , ponoć pochodzącego od rycerza Żuka…
Nagle spoza skarpy,poniżej której płynął kanał Szczawnik, wybiegł jakiś karłowaty, rudy mężczyzna w towarzystwie rudej kobiety, która z daleka krzyczała: łobuzy jedne ja wam zaraz dam za te ciskanie kamieniami!
Krzysiek chciał uciekać do swojego domu, ale drogę odciął mu mężczyzna, wiec pobiegł w ślad za mną,wzdłuż opłotków, wprost do naszego mieszkania.
Wpadliśmy do mieszkania z takim impentem, że moja mama od razu zorientowała się, iż coś złego się stało…to jest Krzysiek, syn tej pani, z którą spotykasz się w sklepie spółdzielczym, stwierdziłem mając nadzieję, że ten rudy facet nie zdoła ustalić naszego miejsca zamieszkania.
Moje nadzieje okazały się wkrótce płonne, o czym świadczyło ujadanie Nory, wilczycy Państwa Łyszkiewiczów.
Po chwili, pod drzwiami, usłyszeliśmy panią Łyszkiewicz: tak,to tutaj mieszkają ci państwo, co mają tego chłopaka, podobnego do dziewczynki.
Moja mama wskazała Krzyśkowi drzwi do sąsiedniego pokoju, mówiąc:Ty Krzyś lepiej się schowaj w tym pokoju, niech myślą, że cię tu nie ma…
Po chwili, gdy Krzysiek zniknął w sąsiednim pokoju, do drzwi ktoś gwałtownie zapukał…
Wszystko potoczyło się tak szybko,że po kilku minutach, moja mama dogadała się z tym, rudym mężczyzną , iż prawdopodobnie wina leży po stronie wszystkich chłopców, których należy zdyscyplinować, aby więcej nie rzucali w siebie kamieniami…widzi pan, ja syna przekonałam, aby wreszcie ruszył się z chałupy i wreszcie zapoznał jakiś rówieśników, mieszkamy tu już od roku,tymczasem on nie ma tu żadnego kolegi,gdybym wiedziała, że wyjdzie i będzie brał udział w bitwie na kamienie, to absolutnie nie puszczałabym go z domu…zakończyła swój wywód wypowiedziany spokojnym głosem.
Mężczyzna, najwidoczniej przekonany przez moją mamę, pożegnał się i wyszedł pociągajac za sobą swoją żonę, która najwidoczniej inaczej wyobrażała sobie zakończenie tej sytuacji.
Od tego dnia spotykałem się z Krzyśkiem prawie codziennie i wspólnie chodziliśmy po okolicy, a między innymi w okolice gospodarstwa moich krewnych w Strudze.
Szczególnie upodobaliśmy sobie grotę, przy drodze prowadzącej z Szczawienka do Strugi, najczęściej rozpalając w niej ognisko,w którym piekliśmy ziemniaki znalezione na okolicznych polach…Krzysiek, jak myślisz, czy my kradniemy,podbierając te ziemniaki z okolicznych pól?, często pytałem prowokacyjnie, ale jednocześnie, w myślach odpowiadałem sobie,że: skoro wybieramy te ziemniaki z cudzego pola, to tak, czy inaczej i wbrew jakiejkolwiek argumentacji, jest to kradzież…
Tymczasem Krzysiek, sprytnie argumentował: brachu, a ty co myślisz,ile z tych kartofli na jesieni i po wykopkach zostanie w ziemi, bo przecież ludziska i tak wszystkich nie wybiorą,czyli co, zgniją w ziemi, a tak przynajmniej my nie będziemy głodni,tak sobie wyobraź, że my teraz jemy te kartofle, które na jesieni mają zgnić w ziemi…
Miałem nawet spytać o to samo panią Michurę, która każdej soboty rano, prowadziła ze mną studium biblijne na podstawie podręcznika pt. “Od raju utraconego do raju odzyskanego”, ale ostatecznie uznałem swój występek za tak osobisty, a przy tym nieistotny, że nigdy o to nie zapytałem, z drugiej strony, jakiś wewnętrzny głos mi mówił: kradzież to kradzież i tyle, a Krzysiek wyspowiada się księdzu i ma “czysty zapis”…
Moja babcia Anna często mi powtarzała: najważniejsze jest to, co będzie zapisane w twojej księdze żywota, bo tylko to się będzie liczyło na Sądzie Ostatecznym…
Często, gdy wspominałem te słowa babci Anny, natychmiast myślałem: to niby jak, spowiedź jest wymazywaniem z Księgi Żywota poszczególnych grzechów i występków, to jak to pogodzić z faktem, że Bóg zna nasze wszystkie postępki, czyli ksiądz wymazuje to, co Bóg i tak już zapisał?
Bardziej przekonywał mnie pogląd, jaki na podstawie Pisma Świętego, wyznawali świadkowie Jehowy, że grzychy może zmazać jedynie ofiarna krew Jezusa, bo tylko on jest…“Barankiem Bożym, który gładzi grzechy świata”…poza tym istniał zapis w ewangeli opisujący, że Jezus szedł ze swoimi uczniami i oni zrywali kłosy zboża, łuskali je i jedli, a ponieważ było to w sabat, więc faryzeusze oczekiwali, że Jezus skarci swoich uczniów…tymczasem Jezus wykazał faryzeuszom, że przez nich przemawia obłuda, bo spytał:Jeśli któremuś z was w czasie Sabatu, wpadnie do dołu muł, to wy czekacie końca Sabatu, czy wyciągącie muła z dołu?
Poza tym w Piśmie Świętym jest opisana historia Rut, która zbierała za żniwarzami kłosy, które ci gubili zbierając z pola snopy zboża, przyjęte zwyczajowo było, że biedota zbierała luźne kłosy, nikt też nie miał pretensji do ptactwa, że posilało się ziarnem z pól, ale tak zwana żelazna logika była tu bezlitośnie pryncypialna: kradzież jest kradzieżą i kropka…
Tak więc wzrastałem w obrębie zupełnie odmniennych kategorii pojmowania świata: poglądów głoszonych przez wyznanie świadków Jehowy i tzw. powszechnego żywiołu katolickiego…
Stan ten, w sposób oczywisty sprowadzał się do dyskusji i sporów, jakie toczyłem z moim, katolickim przyjacielem Krzyśkiem, zwykle miało to miejsce, gdy już siedzieliśmy przy ognisku, które ze swej natury, sprzyjało swą atmosferą tzw. bajaniu, gadce i bajdurzeniu…
Z biegiem lat obok nas dwóch, przy ognisku zasiadali inni chlopcy i cała, nasza grupa, identyfikowała się z czasem, jako grupa Żuka, lub przynajmniej ja tak to sobie wyobrażałem…
Niekiedy w czasie takich ognisk, nieczęsto kończących sią po zupełnym zmroku, aby nie powiedzieć nocą…wypowiadałem nie tylko treści biblijnych proroctw, ale uzupełniałem je szczegółami, które przychodziły mi na myśl w przypływie jakiegoś wewnętrznego, acz nie do końca zrozumiałego dla mnie…uniesienia…nadejdzie taki czas, że na naszym kontynencie nie będzie granic między państwami, a nasze tereny , czyli Ziemie Odzyskane, zostaną ponownie wciągnięte w obręb wpływu narodu niemieckiergo, ale bez żadnej wojny, poza tym zniknie ZSRR i tam powstanie wielkie Imperium azjatycko-europejskie, inaczej… żółta rasa zaleje świat, to będzie Imperium Goga i Magoga, a na Ziemi Świętej powstanie domena antychrysta z trzecią światynią i rozleje się na całą ziemię…
Obecnie jedynie mój przyjaciel Krzyś oraz inni chłopcy uczestniczący w naszych ogniskach, mogą potwierdzić, że: takie, oraz wiele innych twierdzeń w tamtych latach wypowiadałem,a w obecnym czasie, albo już się sprawdziły, lub zachodzi proces wskazujący na ich bliskie…sprawdzenie się, czyli przeobrażenie się w naszą rzeczywistość…