Tytułem nawiązania do właściwego tekstu,muszę cofnąć się do 8-go października,1982 roku – wtedy był piątek i Sejm PRL-u oficjalnie zdelegalizował NSZZ “Solidarność”, ale dla mnie osobiście, był to dzień szczególny…
Wrócić muszę do tego, co stało się moim doświadczeniem, okresu od sierpnia 1981 do tego pamiętnego dnia delegalizacji NSZZ “Solidarność”, tylko wówczas przekażę istotę tezy, postawionej w tytule tego tekstu.
W sierpniu, 1981 roku wyjechałem do Austrii, gdzie po kilku miesiącach zaangażowałem się w tworzenie Komitetu Uchodźców Polskich, na terenie Obozu dla uchodźców w Gotzendorf.
Pełniłem funkcję wiceprzewodniczącego Prezydium tego Komitetu, współorganizowałem manifestacje i protesty na terenie Wiednia, przeciwko wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego,oraz brałem udział w negocjacjach z Ministrem Spraw Wewnętrznych Austrii, panem Erwin’em Lantz’em na temat przyznania Polakom przebywającym w tym kraju, statusu uchodźców politycznych, co wydatnie mogło pomóc moim rodakom w dalszej emigracji.
Tych akcji było wiele, ale najbardziej dotkliwą dla władz PRL-u była pikieta Ambasady PRL-w Wiedniu, pikieta całodobowa, trwająca przez miesiąc, od 4-go stycznia, do 4-go lutego, 1982 roku.
Nie może więc budzić zdziwienia, że moje nazwisko znalazło się na tzw. Liście Osób Do Aresztowania na wypadek powrotu do Ojczyzny, Liście wielokrotnie uzupełnianej i odczytywanej w rozgłośniach Radio Wolna Europa i Głos Ameryki.
Pod koniec maja,1982 roku, wraz z grupą uchodźców wyemigrowałem do USA, ale począwszy od stycznia, 1982 roku, po tym, jak odbyłem rozmowę z Edawrdem de Virion w jego apartamencie (Hotel La France, w Wiedniu), stało się wręcz moją obsesją, aby znaleźć sposób na powrót do Ojczyzny, unikając przy tym niechybnego aresztowania.
Co było źródłem tej obsesji?
Pisałem o tym wielokrotnie na moich blogach i w innych tekstach, czy komentarzach,ale przypomnę tylko, że Edward de Virion (uczestnik Powstania Warszawskiego jeden z pokolenia Kolumbów,wieloletni Prezes Poloni w RPA,w czasie, gdy go poznałem na Wigilli w Domu Polskim w Wiedniu, Prokonsul RPA d/s kontaktów z emigracją polityczną Europy środkowo-wschodniej) w czasie naszej, prywatnej rozmowy, przedstawił mi szczególowo proces konwergencji ustrojowej dokonywanej przez wyselkcjonowaną grupę wysokich oficerów wywiadów wojskowych spoza obu stron “żelaznej kurtyny”, natomiast powstanie Solidarności miało być tylko kolejnym etapem tych działań.
Wsród informacji, których stałem się depozytariuszem, były takie, które wywołały we mnie obsesyjne pragnienie powrotu do Ojczyzny, następnie skontaktowania się z patriotyczną częścią istniejącego w Ojczyźnie podziemia, aby ich przestrzec przed pokładaniem nadziei w ludziach kreowanych przez reżim, na liderów opozycji.
Usłyszałem już wtedy, że samo wprowadzenie stanu wojennego jest tylko konsekwencją zapotrzebowania, aby pozbyć się rzeczywistych przeciwników, dając tym samym, możliwość stworzenia podwalin do dalszego trwania Systemu opresji wobec Narodu polskiego…
obecnie znamy to pod sloganem: “żeby było tak,jak było”.
Ze swoich planów powrotu zwierzyłem się Edawrdowi de Virion i przebywając już w USA, na wskutek prowadzonej między nami korespondencji – spotkało się to z jego zrozumieniem, choć sam pomysł uważał za szaleńczy – niemniej, uzyskałem obietnicę jego pomocy w realizacji tego szaleństwa.
Pomimo tego, że mija dzisiaj 35 lat od tamtego dnia, to nie mogę pisać o szczegółach, mając świadomość, że nadal żyją ci, którzy wtedy i obecnie, stoją po przeciwnych stronach barykady…
Na początku września, 1982 roku, otrzymałem list od Edwarda de Virion, gdzie była krótka instrukcja, w jaki sposób mogę zrealizować swoje szaleństwo powrotu do Ojczyzny, pogrążonej w ciemnościach stanu wojennego.
Edward podawał mi dwie daty, tj. 8-my października, lub 22-gi października, 1982 roku, jak również, sposób przeprowadzenia całości, przedstawiał bardzo szczegółowo…
wieczorny, rejsowy lot PLL Lot z Wiednia do Warszawy, samolot opuszczam, jako ostatni pasażer i w lewej dłoni mam trzymać jakiś kolorowy magazyn.
W liście znajdował sie również opis, jak wygląda sala odpraw z informacją, że do stanowiska służby granicznej podchodzi się pojedynczo i w tym celu z płyt, zrobiono coś w rodzaju korytarza…
według instrukcji Edwarda, miałem zrobić wszystko,aby podejść tam, jako ostatni, najlepiej, jak najdalej za poprzedzającymi mnie pasażerami.
Miałem świadomość, że Edward, jako oficer łącznikowy w tzw. Operacji Millennium (wspomniana wcześniej operacja oficerów wojskowych wywiadów w celu tzw. konwergencji ustrojowej), korzysta z kontaktów jakie posiada wśród uczestników tej operacji po stronie PRL.
O ile ufałem Edwardowi, o tyle ci, którzy mieli mi pomóc w wyjściu z lotniska i następnie zakonspirowaniu mojego pobytu w Polsce, nie budzili w moim, głębokim przekonaniu, takiego zaufania.
Od razu odpisałem na list Edwarda,wskazując na datę dnia 8-go października, dni poprzedzające powrót wspominam dzisiaj, jako niekończące się wątpliwości i obawy.
W pierwszych dniach października,1982 roku,kiedy już miałem bilet na przelot z Nowego Jorku do Wiednia, doznałem przeżycia natury wręcz mistycznej i ono sprawiło, że odrzuciłem rozsądne rady Polaków, u których mieszkałem,włącznie z moim własnym, głosem rozsądku…
Jesienny, wietrzysty wieczór w Pocono Country w stanie Pennsylwania, siedziałem sam w tym mieszkaniu, bo pozostali Polacy byli w pracy i nagle za oknem, w poświacie księżycowej, zobaczyłem postać w długim,wojskowym płaszczu i w czapce, maciejówce, na głowie…
” to tylko może być Marszałek”- pomyślałem o postaci, która wolno przeszła na tle okna.
Chciałem krzyknąć i spytać: “dokąd idziesz Marszałku,co mam zrobić?!”, ale głos uwiązł mi w gardle.
Kilka dni poźniej grupa rodaków odwiozła mnie na lotnisko JFK w Nowym Jorku i rozpoczął się mój powrót do Ojczyzny, powrót szaleńczy zważywszy,iż w tym samym czasie, wielu moich rodaków marzyło wręcz,aby z Polski uciec; powrót trwający do dzisiaj, bo przecież nadal, jestem politycznym banitą…
Na lotnisku Okęcie zrobiłem to, co wskazywała instrukcja Edwarda i ku mojemu zdziwieniu, wszystko przebiegło niczym na filmie…
zabrano mi paszport wyjaśniając, że nazajutrz zostanie mi on przekazany i będzie w nim pieczątka przekroczenia granicy PRL-u.
W warunkach stanu wojennego, pierwsza kontrola patrolu ZOMO, bez dokumentu, zakończyć się musiała aresztowaniem, tymczasem po wyprowadzeniu z lotniska wskazano mi taksówkę, która miała mnie zawieźć na bezpieczny adres.
Taksówkarz, raz po raz spoglądał na mnie poprzez wsteczne lusterko, jakby chciał zapamiętać twarz człowieka ogarniętego obłędem, albo tego, którego aresztowanie, jest tylko kwestią czasu…
Szanse na opuszczenie lotniska w Warszawie oceniałem na znikome,ale przed odlotem postanowiłem, że jeśli nie zostanę aresztowany na Okęciu, to muszę “zerwać się”z uzależnienia od ludzi, którzy bądź co bądź, pracują w ramach LWP, nawet jeśli prawdziwymi patriotami są ci, z którymi zetknę się na początku, to w końcu “trafię” na donosiciela.
Postanowiłem zrobić coś równie szalonego, jak sam powrót do Polski…
powiedziałem taksówkarzowi, że pojedziemy na adres, gdzie mieszka siostra mojego ojca, po czym podałem mu kartkę z adresem na Żoliborzu.
I TERAZ UWAGA szczególnie do tych, którzy nigdy nie zrozumieli do końca, na czym polegały dramaty rodzin rozdzielonych przez stan wojenny…
Jechałem do osoby mi bliskiej,siostry mojego ojca, ale jej mąż – wuj Tadeusz – był w tym czasie nie tylko emrytowanym oficerem LWP,ale należał do…stołecznej WRON-y (Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego – wyjaśnienie dla młodych, nie znających tego skrótu…).
W pierwszym odruchu wuj Tadeusz oświadczył, że musi mnie “zgłosić, gdzie trzeba”, następnie zamknął się w pokoju z ciocią Danusią,skąd po chwili, zaczęły dochodzić odgłosy kłótni.
Ich syn Cezary, mój nastoletni wówczas kuzyn, zaproponował mi, żebym uciekał dopóki ten stary komuch nie wezwie tu patrolu ZOMO-wskiego,albo jeszcze gorzej, patrolu WSW.
Nie wiem, jakich argumentów użyła moja ciocia, ale po kilkunastu minutach wuj wyszedl z pokoju i oświadczył, że zawiezie mnie do Szklarskiej Poręby o co go prosiłem na wstępie naszej rozmowy, ale on nie chce nic wiecej wiedzieć i o niczym nie wie, w ogóle to mnie nie widział i nie ma pojecia, że wróciłem do Polski…
Tej pierwszej nocy w Ojczyźnie, spałem w pokoju Czarka, mojego kuzyna, który rano obudził mnie i powiedział, że przyszedł jakiś facet, wymienił moje nazwisko i czeka na korytarzu.
Okazało się,że to był taksówkarz, który oddając mi paszport zapytał, czy jestem pewien, iż nie chcę skorzystać z ich lokalu konspiracyjnego?
Podziękowałem mu dodając, że problem lokalu mam rozwiązany, choć pomysł wyjazdu do Szklarskiej Poręby, gdzie mieszkała moja babcia Aleksandra i inna siostra mojego ojca, ciocia Janina, to był ciąg dalszy narażania krewnych na represje ze strony rezimu PRL.
Kierując się radą Edwarda,zamierzałem nawiązać kontakt z opozycją,ale średniego szczebla, ponieważ według obszernych informacji, jakie usłyszałem od Edwarda, nasycenie agenturą w szeregach liderów, z góry przekreślało możliwość przekazania im wiedzy na temat Grupy CENTRUM, oraz procesu konwengrencji, której elementem była sytuacja w Polsce.
Podróż do Szklarskiej Poręby odbyła się w zgodzie z koncepcją wuja Tadeusza, miałem siedzieć na tylnym siedzeniu i udawać kogoś ważnego i najlepiej się nie odzywać, na wypadek zatrzymania przez jakikolwiek patrol.
W tym czasie trwały w niektórych miastach walki z ZOMO i niedaleko Wrocławia, zatrzymał nas patrol wojskowy.
Wuj Tadeusz wysiadł z samochodu i pokazał jakiś dokument, chwilę z kimś rozmawiał, po czym wsiadając powiedział,że przez sam Wrocław nie przejedziemy, bo tam trwają starcia,ale to nic nie szkodzi, bo mamy przydzielony konwój.
I rzeczywiście,po chwili przed nami i za nami jechali jacyś wojskowi na motocyklach, a ja zastanwiałem się, co oni zrobiliby,gdyby wiedzieli, kim jest pasażer mercedesa, który ochraniają…
Po kilkagodzinnym pobycie w mieszkaniu mojej babci Aleksandry, rozpoczął się dla mnie etap zmiany mieszkań i uciekania przed kolejnymi grupami SB-ków – w jednym przypadku od aresztowania dzielily mnie dosłownie centymetry…
SB-cy weszli do mieszkania, ja wskoczyłem za okienną, sięgającą do samej podłogi kotarę, na tle której stała wersalka, oni usiedli na tej wersalce, a gospodarz mieszkania ze stoickim spokojem wyjaśniał, że przecież Żukowski przebywa w USA,więc jak to jest,że chcą go znaleźć w jego mieszkaniu.
Decyzja o ponownym opuszczeniu Polski powstała ostatecznie,gdy otrzymałem informację poprzez moją łączniczkę, że miejscowy, wałbrzyski duszpasterz, ksiądz prałat Iwańczuk nie tylko nie pomoże mi w nawiązaniu kontaktu z opozycją z podziemia,ale radzi mi,abym dobrowolnie zgłosił się na SB…
Ktoś mógłby stwierdzić: trzeba było dalej próbować…tak,ale w każdej chwili mogłem zostać aresztowany i musiałem zadecydować, czy wybieram dalsze ryzyko, czy podejmę próbę przebicia się poprzez Czechosłowację na Węgry, gdzie miałem możliwość nawiązania kontaktu z Edwardem,co dawało szansę na wydostanie sie z matni,w którą dobrowolnie wdepnąłem.
Ostatecznie 3-go listopada,1982 roku, zostałem aresztowany w okolicach czeskiej miejscowości Broumov,a wraz ze mną, mój kuzyn Janusz, eks-żona Jadwiga i jej koleżanka Irena.
Kuzyn Janusz został skazany za nielegalne przekroczenie granicy, następnie wzięty do LWP, choć uciekał z Polski tylko dlatego, iż od wprowadzenia stanu wojennego ukrywał się przed przymusowym poborem do woja.
Nie wiem, jak długo Janusz zdołałby się przed tym poborem ukrywać, faktem jednak było, że jak WSW wysyłało z Jeleniej Góry za nim patrol, on już o tym wiedział, bo ciocia Janina, choć była na emeryturze, to nadal miała kontakty w biurze MSW, jako była pracownica cywilna jeleniogórskiego Wydziału…
Od dziesięcioleci kuzyn Janusz mieszka w Kanadzie, moja eks-żona Jadwiga i jej koleżanka Irena, wyszły po kilku miesiącach,a ja kolejno poprzez areszty i więzienia,w grudniu 1983 roku skazany przez Sąd Śląskiego Okręgu Wojskowego pod przewodnictwem płk. Andrzej Kaucz (tak,tak ten sam Kaucz…) na wyrok 4 lat pozbawienia wolności, po 21 miesiacach wypuszczony na tzw. amnestię, ale uprzednio usłyszałem ( w obecności i przy udziale w tym procederze wyganiania z Ojczyzny,biskupa Tadeusza Pieronka), że mam czas do końca 1984 roku,aby na zawsze wyjechać z Polski.
W dniu 4-go grudnia, 1984 roku, na ulicy Słowackiego w Wałbrzychu, zostałem porwany przez spec-grupę Kiszczaka, w celu likwidacji (” k…a,już po tobie, jedziesz do lasu”-to były słowa jednego z morderców).
Najwidoczniej Dobry Bóg w Niebie miał inne plany, bo wśród gapiów zobaczyłem sąsiadkę moich teściów Panią Walukiewiczową i krzyknąłęm w jej kierunku, żeby powiedziała, iż zostałem porwany przez SB-ków.
Mój krzyk został usłyszany i przekazany drogą radiowa przez dowódcę spec-grupy i samochód wiozący mnie w kierunku kompleksów leśnych Parku Książ,zawrócił na komendę MO,przy ulicy Mazowieckiej.
Po latach,kiedy wspominam tamte wydarzenia, kiedy słucham Pani rzecznik PIS-u, że znów: “dokonano głębokich ustępstw” wobec Obozu Zdrady Narodowej, nie mam cienia wątpliwości, że rację ma Michalkiewicz,iż w Polsce nikt niczego nie zmieni o ile wcześniej, nie uzyska na to zgody WSI-oków.
Na miejscu Pana Kaczyńskiego, wobec faktu, że WSI-oków ani nie można przekonać,ani nie bardzo wiadomo, jak ich pozabijać…zdobyłbym się na prawdę: “Polacy było, jest i będzie, tak jak było, chyba że znajdą się tacy, którzy siłą usuną cały ten Obóz Zdrady Narodowej.”
Brednie na temat zasypywania podziałów, dogadywania się jak Polak z Polakiem, wspólnym Marszu na sto lat Niepodleglości, konsensusie, kompromisie, czy innej technice zaklinania rzeczywistości, to wszystko razem i z osobna jest powiązane z tym, co już dawno temu wymyślono,jako scenariusz wydrzeń nie tylko dla Polski i Polaków, ale dla całej ludzkości…
w nieznanym gremium Grupy CENTRUM
Wtedy tego nie powiedziałem, choć po to wróciłem 35 lat temu do Polski, teraz to mówię, ale ma to takie samo znaczenie dla moich rodaków: “ot, jakiś oszołom nadaje w internecie, pewnie coś od nas chce,albo chce nas w coś wrobić”.
Panie Kaczyński, albo się mówi całą prawdę, albo lepiej milczeć, w przeciwnym razie prędzej, czy później, cała nadzieja na dobrą zmianę, zostanie zaorana.
Nie ufacie do końca i tak po ludzku bez reszty, zdolności Polaków (PODKREŚLAM: Polaków, a nie polsko-języcznych!) do właściwej oceny faktów i całej Prawdy, wiec prowadzicie nieustanną grę, mając o sobie wyobrażenie, iż jesteście mistrzami intrygi, podczas, gdy jesteście jedynie marnymi pionkami na szachownicy wielkich tego świata.
Pycha Waszego Ego, porzedza Wasz upadek i zapominacie o tym, że: ( tu moje sformułowanie, choć słyszane wielokrotnie w innych zestawieniach słów) Prawda Jest Jedna,Obiektywnie Istniejąca, niezależnie od naszych działań,lub naszych zaniechań…
dodam tylko, że wielu prawdę poznaje, bywa że za późno, lub za wcześnie, albo nie poznaje jej wcale; najgorsi jednak to ci, którzy ją znając, udają iż jej nie znają, lub nie znając, znajomość tej prawdy udają!!!
Nawoływania wielu patriotów ciągle przestrzegają przed utratą ostatniej szansy, na rzeczywiste Odrodzenie Polski, ale cóż…są wołaniem na puszczy.