Uczestników wydarzeń sierpniowych Roku Pańskiego 1980-tego nie muszę przekonywać, że był to czas rozbudzonych nadziei na inną Polskę, w której człowiek ma szansę odzyskać godność…
zabrzmiało pompatycznie, dla wielu nawet powiało groteską,kiedy się weźmie pod uwagę, że wobec tamtych,naszych pragnień; obecna rzeczywistość, uwikłana w realia “budowy” nowego totalitaryzmu, pod postacią Globalitaryzmu (totalitaryzmu o zasięgu globalnym)… jawi się de facto, jako droga w odwrotnym kierunku, – droga której końcem będzie globalne zniewolenie.
Konsekwencje mojej wcześniejszej aktywności,pozbawiły mnie możliwości bezpośredniego uczestnictwa w tamtym sierpniu…możnaby rzec, że wyszedłem przed szereg i komuna zareagowała skwapliwie, aby mnie ukarać…
W tym momencie muszę się cofnąć do lata, roku 1976-go, gdy miałem niespełna 20 lat i umysł pełen buntu przeciwko systemowi, tzw. “socjalizmu realnego” okresu PRL-u i…”późnego Gierka”, gdy następowało “przerwanie dekady złudzeń życia, w oparciu o pożyczki,których spłacenie stawało się nierealne”…
Pracowałem wtedy na budowie Huty Głogów II w miejscowości Żukowice k/ Głogowa, jako pracownik tzw. Wrocławskiej Piecobudowy (dokładniej: Wrocławskie Przedsiębiorstwo Budowy Pieców Przemysłowych).
Komin do pieca Huty siarki zamierzano oddać – a jakżesz by inaczej – na 22-go lipca…więc jakiekolwiek niesubordynacje, czy bunty, nie mogły być tolerowane.
Po protestach robotników z Radomia i Ursusa – zwanych “poprawnie” wydarzeniami czerwcowymi”, przez całą Polskę – oczywiście w różnych terminach – przetoczyły się tzw. manifestacje przeciwko “warchołom”, jak zaczęto nazywać protestujących robotników.
Pamiętam, że podczas jednego z pobytów w moim, rodzinnym Wałbrzychu, dowiedziałem się od mojej cioci (siostry mojej mamy), że Wałbrzych już odbył swoje antyrobotnicze “rekolekcje” na stadionie sportowym Zagłębia Wałbrzych.
Z realcji mojej cioci wynikało, że ludzi “postawiono przed faktem dokonanym i według “koncepcji sytuacyjnego zaskoczenia”…
w miejscach pracy pojawiali się przedstawiciele “kierowniczej siły narodu”, czyli funkcjonariusze partyjni PZPR-u, na zewnątrz czekały już autobusy i… “zapraszano na przejażdżkę”, na stadion… w celu: “wyrażenia protesu wobec wystąpień antyspołecznych”…znaczenie tego sformułowania miało charakter nie tylko propagandowy, ale nade wszystko w istocie swego przekazu…stanowiło wyraz bezgranicznej pogardy dla ludzi ze strony tzw. “władzy ludowej”.
Zgoda na uczestnictwo w tej, haniebnej akcji, była symbolicznym przyjęciem na siebie roli narzędzia w rękach zbrodniarzy, którzy rozkazali ZOMO, aby robotnicy zostali skatowani,uwięzieni i pozbawieni pracy,oraz nazwani “warchołami antyspołecznymi” – w tzw. “społecznej odpowiedzi”, ci pozostali ,wyrażają swoje potępienie “antyspołecznych” działań, biorąc udział w tych, tzw. “protestach przeciwko warchołom”.
Dopełnieniem pogardy ze strony tzw. “kierowniczej siły narodu” było to, co działo się przed wejściem do autobusów…z opowieści mojej cioci, dowiedziałem się, że uczestnicy tych, rządowych manifestacji,otrzymywali papierowe torebki, w których była bułka i kawałek kiełbasy…ludzie sprzedawali swoją godność za bułkę i kiełbasę…
Pamiętam, że słuchając relacji mojej cioci, stanowczo stwierdziłem, że ja w tym nie wezmę udziału…moja ciocia smutno pokiwała głową i odparła,że ludzie nie takie poniżenie są gotowi znieść za tzw. “święty spokój”…
Po powrocie do pracy, opowiedziałem swoim kolegom o haniebnym procederze upodlenia ludzi, pod postacią tych tzw. “manifestacji potępienia warchołów”…
ku mojemu zaskoczeniu, większość z nich wiedziała już o tym, bo znali relacje tych, którzy już brali w tym udział.
Jeszcze większe zdumienie budziła we mnie bezrefleksyjność tych ludzi, na kilkanaście osób w naszej brygadzie, żaden z nich nie wyraził swego oburzenia, poza jednym, który na przerwie i konfidencjonalnie powiedział mi, że on na pewno nie pojedzie na żaden stadion.
W tym czasie musiałem podjąć decyzję, co ja osobiście zrobię, tym bardziej, że byłem na tzw. “zapasowej liście pracowników do wyjazdu na zagraniczną budowę”…
Wogóle moje wcześniejsze starania o pracę w wrocławskiej “piecobudowie” były częścią mojego planu “wydostania się z raju realnego socjalizmu”.
Nikomu się nie zwierzałem, ale miałem zdecydowane postanowienie, że jak tylko znajdę się po drugiej strony żelaznej kurtyny, to zgłoszę sie do miejscowych władz z prośbą o azyl i teraz mój, “misterny” plan został zagrożony.
Od swojego kierownika wiedziałem, że jestem na liście wyjazdu na jesieni 1976 roku, a najpóźniej na wiosnę 1977 roku i miałem świadomość, że jeśli teraz “podpadnę przełożonym”, to mogę się pożegnać z wyjazdem na zagraniczną budowę do Libii…Nadszedł dzień próby charakterów…
już około godziny 10-tej rano, robotnicy wrocławskiego Mostostalu, stawiający żelazną konstrukcję hali przyszłej huty, poprzez tzw. radio-“łoki-toki”, poinformowali nas, że zaraz u nas się zjawią “czerwone pająki”, żeby nas agitować do wzięcia udziału w manifestacji “potępienia warchołów” z Radomia i Ursusa.
W jednej chwili zrozumiałem, że muszę przekonać moich kolegów, żeby odmówili udziału w tej hańbie.
Odwołałem się do ich sumień, oraz elementarnego poczucia przyzwoitości, które nakazują nam, że co, jak co, ale my robotnicy, nie możemy potępiać naszych kolegów z Radomia i Ursusa, niezależnie od tego, co mówi oficjalna, partyjna propaganda.
Większość milczała, ale jeden z nich stwierdził, że na pewno nas zwolnią, jeśli nie zjedziemy na dół i nie pojedziemy na ten wiec.
Przekonywałem, że uczestnictwo w tego typu wiecach nie jest częścią naszej umowy o pracę, więc odmowa uczestnictwa oparta na takim argumencie, nie powinna nas narazić na zwolnienie…
inny proponował, żeby owszem zjechać z “obiektu” (komina )na dół ,ale później oddalić się do hotelu robotniczego.
Wskazałem, że na portierni hotelu zapytają, dlaczego wracasz przed końcem zmiany i niewątpliwie odnotują, kto wrócił.
Zaproponowałem, że jedyne wyjście to pozostać na kominie, do zakończenia zmiany, ponieważ wcześniejsze zejście może zostać potraktowane, jako…”porzucenie stanowiska pracy”.
Ostatecznie ktoś inny zaproponował, żebym to ja mówił w imieniu pozostałych.
I tak się stało, oświadczyłem funkcjonariuszom partyjnym, że my znamy umowę o pracę i nie ma w niej nic o uczestnictwie w jakimkolwiek wiecu, więc z tego obiektu nikt nie będzie nigdzie jechał…
Partyjniak warknął: “mówcie za siebie obywatelu”, wtedy ja stwierdziłem, że milczenie pozostałych jest najlepszym potwierdzeniem, że się ze mną zgadzają.
Partyjniak w towarzystwie naszego brygadzisty zjechał na dół, aby po paru minutach wrócić w towarzystwie kilku innych partyjniaków i usiłowano nas “wziąźć na straszenie bliżej nie określonymi konsekwencjami”…
Podszedł do mnie nasz brygadzista i powiedział mi,iż mogę już zapomnieć o wyjeździe na zagraniczną budowę, chyba że zjadę teraz na dół…
partyjniak, albo to usłyszał, lub wiedział o tym wcześniej, bo stwierdził: “firma chce go wysłać na lukratywny, zagraniczny kontrakt,on tymczasem organizuje bunt, to zapewne dotrze tam, gdzie trzeba”.
Wtedy jeden z kolegów, który milczał od samego początku powstałej sytuacji chwycił za łopatęi zaczął wrzeszczeć: “słyszeliście czerwone pająki, nikt od nas nie weźmie udziału w waszym wiecu i albo dobrowolnie zjedziecie na dół, albo zaraz będziemy was uczyć fruwwania i zlecicie na dół jeden po drugim!!!”
Potem zrozumiałem, że ten facet był prowokatorem, mającym na celu wywołanie jakiejś tragedii,w wyniku której cała nasza grupa,a zwłaszcza ja, jako ten “mówiący w imieniu pozostałych” ( redkator Stanisław Michalkiewicz określa tych “mówiących w imieniu pozostałych” rosyjskim terminem: “zaczinszczyki”-ci, którzy zaczynają), mogła być później, oskarżona o spowodowanie tragedii.
Na szczęście ten facet nie użył łopaty, inni go powstrzymali, a sami partyjniacy wsiedli do windy i już nie wrócili.
Z wysokości ponad stu metrów obserwowaliśmy, jak autobusy zapełniają się robotnikami i kolejno odjeżdżają do Głogowa…
Po kilku godzinach zjawił się nasz brygadzista i stwierdził, że z Komitetu Miejskiego PZPR przyszło polecenie, żeby wyłączyć dopływ prądu na naszym obiekcie…
najwidoczniej towarzysze poznali szczegóły naszego buntu przeciwko ich inicjatywie tzw. “społecznego potępienia warchołów”.
Przekonywał, że skoro natychmiast nie zjedziemy na dół, to będziemy tkwić na kominie, aż do jutrzejszej, rannej zmiany.
Kilku zjechało i zostało nas kilku, zgodnie z moim argumentem, że skoro zjedziemy przed upływem naszej zmiany, to potem zostaniemy zwolnieni za “opuszczenie stanowiska pracy”…w myślach rozpatrywałem sytuację rozszerzenia naszego buntu na strajk okupacyjny, jako formę protestu przeciwko haniebnej akcji potępienia robotników z Radomia i Ursusa.
Nie zwierzałem się z tego kolegom, ponieważ nie chciałem w nich wywoływać lęku przed ewentualnymi konsekwencjami takiego kroku…
W swej młodzieńczej naiwności wyobrażałem sobie, że nazajutrz, gdy wrócą pracownicy innych firm i zobaczą nasz protest, to być może ruszy ich sumienie i też się przyłączą.
Stało się inaczej, po upływie naszej zmiany, moi koledzy poderwali się z drewnianego pomostu zwieńczającego “obiektu”, z zamiarem udania się do windy, która umocowana była na stalowej konstrukcji, wewnątrz cztero-komorowego komina…
Jakież było ich zaskoczenie, gdy okazało się, że jednak dopływ prądu został wstrzymany.
Jeden z kolegów zadzwonił na dół i brygadzista zaklinał się na wszystkie świętości, że on niczego nie wyłączał i najwidoczniej cała nasza sekcja została pozbawiona prądu…
pomyślałem, że teraz chcąc nie chcąc, zostaniemy tu do następnego dnia, co zdawało się sprzyjać mojej koncepcji rozszerzenia naszego protestu na inne firmy.
Zostałem po raz kolejny zaskoczony, gdy koledzy stwierdzili, że zejdziemy po stalowej konstrukcji, na której funkcjonowała winda.
Kolega, który rozmawiał z brygadzistą, zadzwonił do niego po raz kolejny i stanowczym głosem oświadczył: “panie brygadzista, niech pan wyłączy nas z sieci, bo my będziemy schodzić na dół po konstrukcjach i jak partyjni włączą prąd, to żeby wam nie przyszło do głowy jechać windą na górę”…
Brygadzista zaczął coś wykrzykiwać, ale kolega odłożył słuchawkę i zakomenderował: “chłopy, no to w imię Boże schodzimy, jeden za drugim i nie śpieszyć się zbytnio, co dziesięć metrów są liny rozporowe, to na chwilę stawać na nich, żeby dać odpocząć mięśniom i ostrożnie badać, czy stopa dokładnie stoi na kolejnym przęśle konstrukcji, bo jak ktoś się pośliźnie, to będzie tragedia ostateczna”…
Szczęśliwie zeszliśmy na dół i brygadzista tylko oświadczył mi, że po urlopie, na który jechałem następnego dnia, zanim przystąpię do pracy, to mam się zgłosić do kierownika budowy…
Reszty można się domyślić…
zostałem wezwany listownie do Dyrekcji Wrocławskiego Przedsiębiorstwa Budowy Pieców Przemysłowych we Wrocławiu i “przyjęty” przez dyrektora d/s Kadr Pracowniczych.
Dyrektor stwierdził podając mi arkusz, że: “wszystko,co może dla mnie zrobić, to przyjąć ode mnie Podanie o natychmiastowe zwolnienie z powodów natury rodzinnej, mógłby mnie zwolnić dyscyplinarnie i tego oczekuje od niego Służba Bezpieczeństwa, ale tyle może mi pomóc, bo ze zwolnieniem dyscyplinarnym na koncie, nie dostanę żadnej pracy”…
Kiedy pisałem podanie, dyrektor opisał wizytę dwóch funkcjonariuszy z SB: “kazali mi podać teczkę osobową obywatela Zbigniewa Żukowskiego i zrobiłem to nie mając pojęcia w jakim celu, często robią to w oparciu o jakieś swoje działania operacyjne, więc niczego nie podejrzewałem i nie miałem żadnej wiedzy o tym, co się wydarzyło na budowie Huty Głogow II. Przeczytali na głos rekomendacje wysłania ciebie na zagraniczną budowę do Libii z uwagi na bardzo dobrą pracę i zapytali: towarzysz dyrektor zawsze wysyła na budowy zagraniczne przeciwników ustroju socjalistycznego? Następnie podali kilka szczegółów z twojego życia i sobie to gdzieś tu odnotowałem”…wyjął jakiś notes z szuflady i przeczytał: ” Już jako dwunastoletni uczeń szkoły podstawowej im. Tadeusza Kościuszki w Wałbrzychu, na szkolnym apelu poświęconym bratniej pomocy wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji dał się poznać, jako przeciwnik socjalizmu i starał się zrelacjonować opisy całej sytuacji w oparciu o słowa swojej matki, wówczas pracującej w Czechosłowacji, jako przeciwstawne do oficjalnej oceny tamtej sytuacji przez najwyższe władze państwowe i partyjne PRL. Kiedy wojska nasze wracały do garnizonów w czasie ich przejazdu przez Wałbrzych wraz z grupą innych rówieśników usiłował zakłócić przywitanie naszych żołnierzy przez społeczeństwo Wałbrzycha, wprawdzie nie znaleziono dowodów na jego rolę w tym zajściu, ale istnieją poważne poszlaki, że był tego inicjatorem wśród swoich rówieśników. Po skończeniu Zasadniczej Szkoły Budowlanej w Rusinowej k/ Wałbrzycha, jako jeden z najlepszych uczniów, został wyróżniony nagrodą Wiceministra Budownictwa, ale później, w czasie uroczystego zakończenia roku szkolnego, odmówił wzięcia udział u w poczcie sztandarowym szkoły, gdy dowiedział się, że będzie to związane ze składaniem przysięgi na “wierność socjalistycznej Ojczyźnie”…I towarzysz dyrektor takiemu człowiekowi zaufał, podczas, gdy jego ostatni wybryk polegał na przkonaniu kolegów z pracy na obiekcie, na budowie Huty Głogów II, aby odmówili udziału w wiecu potępienia wichrzycieli z Radomia i Ursusa”…dyrektor zakończył czytanie i dodał, że natychmiast podpisze moje podanie, następnie udam się do kadr i wrócę do hotelu robotniczego, żeby się rozliczyć z magazynem.
Tak zaczął się dla mnie okres tzw. “wilczego biletu”…innymi słowy i w praktyce polegało to na tym, że do powszechnego “stada baranków, baranów i owiec” – czytaj obywateli PRL – nie dopuszczano “wilków”, inaczej tzw. “zaczinszczyków”, żeby uniknąć ewentualnych buntów i sprzeciwów wobec “siły kierowniczej narodu”.
Owszem kilka razy próbowałem się zatrudnić w dużych zakładach, ale zawsze kończyło się to wraz z tzw. 90-cio dniowym okresem próbnym, gdy zakładowy Dział Zatrudnienia występował do Urzędu Zatrudnienia, o zgodę na stałe zatrudnienie…
kończyło sie to odmową, najczęściej z “wyjaśnieniem”: odmowa motywowana ważnymi powodami natury państwowej…nikt nie miał “śmiałości, aby pytać o blizsze szczegóły”, ja je znałem, ale nie wypadało mi “obarczać tą wiedzą innych”…
Pracowałem więc na tzw. Umowę Zlecenie w różnych Rolniczych Spółdzielniach Produkcyjnych, gdzie mój ojciec uruchamiał kolejne stolarnie produkujące skrzynki i palety…
Odmowa przedłużenia mi Umowy Zlecenia w dwóch pierwszych stolarniach zakończyła istnienie stolarni i ojciec organizował inną stolarnię, w innej RSP i tak, aż “wylądowaliśmy” w RSP Dziećmorowice k/ Wałbrzycha, gdzie ówczesny Prezes zgodził się na stałe zatrudnienie mnie…tym samym, przyznanie mi statutu członka-pracownika (w odróżnieniu do członków stałych, czyli tych, co wnieśli do Spółdzielni areał ziemi, członka-pracownika, można było dość łatwo zwolnić…)
Niestety (lub “stety”) mój status “wilka – zaczińszczyka”, odezwał się we mnie, gdy okazało się, że istnieje teoretyczna szansa na “wyzwolenie” tej konkretnej, a być może także innych RSP z terenu ówczesnego województwa wałbrzyskiego, spod partyjnej kurateli sprawowanej w “imieniu kierowniczej siły narodu”, przez Wojewódzki Zarząd Rolniczych Spółdzielni Produkcyjnych.
Na marginesie warto zaznzaczyć, że euro-posłanka lewacka o nazwisku Gringer jest prawdopodobnie krewną bliższą lub dalszą ,właśnie Prezesa wspomnianego Zarządu nad wałbrzyskimi RSP, albo całkowicie przypadkowo, nazywał się także Gringer i z wyglądu,oraz zachowania, kojarzył się z typowym przedstawicielem żydo-komuny…
W 1978 roku animowałem wśród moich kolegów z pracy strukturę pod nazwą Związek Demokratów Polskich – ROTA i wbrew wyobrażeniom tzw. “legalistów”, nasza kilkunastososobowa struktura nie miała najmniejszego zamiaru oficjalnie zgłaszać swojego istnienia, przedstawicielom tzw. “kierowniczej siły narodu”…
Nasza grupa plus jeden członek KOR-u zorganizowała we wspomnianej RSP Dziećmorowice strajk włoski, polegający na tym, że non stop ktoś przebywał w stolarni, choć sama stolarnia pracowała na tzw. “zwolnionych obrotach”, czyli w “pełnej zgodzie z obowiązującymi przepisami”, co powodowało niskie dochody ze stolarni, wbrew temu, że do tego czasu, to właśnie stolarnia, przynosiła najbardziej wymierne zyski pośród innych działów gospodarczej aktywności RSP.
Rozpoczęło się to późną jesienią 1979 roku i trwało do Walnego Zebrania członków RSP w marcu, 1980 roku.
Nasz postulat był oparty na jednym z paragrafów ze Statutu RSP i Organizacji Rolniczych, paragrafu, który dopuszczał, że Walne Zgromadzenie członków RSP może uchwalić decyzję o rezygnacji z tzw. “pośrednictwa i zarządzania przez dany, Wojewódzki Zarząd RSP i tym samym przejść na działalność samodzielną, zgodną z przepisami dla tego typu struktur gospodarczych” (cytat z pamięci, ale taki był sens w/w paragrafu).
W międzyczasie nasza grupa delegowała kilka osób, które podjęły się “zadania” przekonania innych członków z naszej i innych RSP, na terenie województwa wałbrzyskiego.
Na samym początku nikt im nie “przeszkadzał”, ale wynikało to z tego, że nikt jeszcze na nich nie “doniósł, tam gdzie trzeba”…
Z nastaniem,nowego 1980 roku, nie było już chętnych na tego rodzaju “zajęcie emisariusza”, ponieważ miejscowe SB zamykało takie osoby na 48 godzin i po wypuszczeniu dbało o to, aby ta osoba, prawie natychmiast, została ponownie zatrzymana…
Jeden z naszych kolegów przesiedział w ten sposób prawie miesiąc, chociaż już po kilkunastu dniach “zaklinał się na wszystkie świętości”, że : “już nie będzie agitował”…
Jak sobie przypominam, to człowiek ten, był wyjątkowo wytrwały w swoistym sprzeciwie wobec PRL-u, ponieważ zanim zaczął pracować w naszej stolarni, to podobnie, jak ja przez lata “cieszył się z posiadania wilczego biletu”.
Próbując odmienić swój los dokonał kilkunastu prób ucieczki na zachód, prób nieudanych,a jedna z nich skończyła się dla niego licznymi odmrożeniami rąk i stóp, w trakcie przedzierania się poprzez tatrzański “szlak wojennych bohaterów AK”…
W latach dziewiędziesiątych natknąłem się na informację, że bezskutecznie starał się o rentę socjalną w III R.P.-jako spadkobierczyni i kontynuacji PRL-u- ponieważ ” Ludowa Ojczyzna”, przez całe jego, dorosłe życie tak go “miłowała, że za żadne skarby nie chciała go wypuścić ze swoich ojcowskich objęć”… nie mam pewności, ale jej spadkobierczyni, czyli tzw. III R.P. chyba nie “doceniła jego pragnienia życia w wolności”,a jeśli nawet, to tzw. renta socjalna, być może pozwala przeżyć, ale nie daje życia godnego istoty ludzkiej…
W marcu, 1980 roku, pierwsza część Walnego Zgromadzenia RSP w Dziećmorowicach poświęcona była wykluczeniu mnie i innych ośmiu członków, oraz zwolnienia nas z tzw. skutkiem natychmiastowym, następnie zostaliśmy wyproszeni, aby nie zakłócać Zebrania…
Notabene wspomniany członek KOR-u wrócił do pracy w RSP w Dziećmorowicach…podobnie, jak ten pracownik z łopatą na kominie, na budowie Huty Głogów II, widziałem go w hotelu robotniczym, gdy kilka dni po rozmowie z dyrektorem, pojechałem tam, aby się rozliczyć z magazynem…
Kiedy “wybuchł entuzjazm sierpniowych protestów”, mogłem je obserwować, jako bezrobotny, poprzez bramę kopalni Thorez (obecnie tzw. Stara Kopalnia – Muzeum), gdzie jeden z moich kolegów, był w służbie porządkowej strajku…
Potem widziałem Mietka Tarnowskiego przemawiającego przed Kopalnią Wałbrzych i opowiadającego o tzw. “socjaliźmie z ludzką twarzą, inaczej: socjalizm Tak, wypaczenia NIE”…
Mietka poznałem dzięki mojej ówczesnej żonie, która pracowała z jego żoną i znałem jego poglądy, więc nie dziwił mnie zbytnio jego entuzjazm wobec “socjalizmu z ludzką twarzą”…
W prywatnych rozmowach Mietek zawsze przekonywał mnie, że należy oceniać sytuację realnie, więc działać tak, aby krok po kroku dokonywać zmian w oparciu o istniejące prawo…
Mietek chyba w to wierzył, nawet wtedy, gdy jako pierwszy senator Ziemi Wałbrzyskiej, odwiedził górników zgromadzonych na terenie parku przy pałacyku, gdzie mieścił się ówczesny Urząd Wojewody Wałbrzyskiego, ale także w czasie jego wizyty wśród pracowników wałbrzyskiego PKS-u…
W mojej pamięci zachowam Mietka, jako człowieka wierzącego… w zwycięstwo dobra nad złem i realizmu, nad nadmierną “wyrywnością”, cóż…mnie widać pisana rola “wilka”, który chodzi własnymi drogami i nie przekonują go nawet największe, oratorskie autorytety twierdzące, iż: “nadzieja istnieje dopóty, dopóki mamy państwo, nawet takie, jak III R.P. bo jak nie będzie żadnego państwa, to nie będzie żadnej nadziei”…
Zresztą, III R.P. z jednej strony doceniła moją, dawną aktywność skoro Prezydent III R.P. śp. Lech Kaczyński wnioskował osobiście i nadał mi Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski (Nr. 434-2009) – ktoś mi tu może zarzucić skrajną niewdzięczność, ponieważ odmówiłem przyjęcia tego odznaczenia państwowego…Oceńcie to sami,napisałem do władz m.in. (cytat z mojego emaila do Urzędu Wojewody Dolnoślaskiego) “(…)Odmawiam przyjęcia w/w odznaczenia,ponieważ można je przyjąć,jedynie od władz Odrodzonej Polski,lub o taką Restytucję Polski walczących (…)” – z ironią warto tu zauważyć: “ależ nasi,umiłowani przywódcy walczyli i walczą o prawdziwie Wolną Polskę…i tylko wrażym okolicznościom należy przypisać, że z roku na rok, coraz nam bliżej do sowietu europejskiego, niż do Wolnej Polski…
Po pierwsze dość zaskakujące jest to, że o odznaczeniu przyznanym mi w listopadzie, 2009 roku, dowiedziałem się dopiero w kwietniu, 2012 roku,jednocześnie, mając za sobą moje ,kolejne doświadczenie z pobytu w Ojczyźnie…
pobytu trwającego niespełna tydzień (pomiędzy 2 stycznia a 8 stycznia, 2012 roku), a związanego z pogrzebem mojego taty.
Już nazajutrz po moim przyjeździe do rodzinnego, ukochanego Wałbrzycha, w mieszkaniu mojego taty zjawiło się dwóch tajniaków, którzy w “żołnierskich słowach” przekazali mi, że niezależnie od tego, jak długo będę przebywał w Ojczyźnie, moje kroki będą bacznie obserwowane”…
Osobiście mam przypuszczenie, graniczące z pewnością, że gdyby nie okoliczności związane z moim przybyciem, to nikt nie “pilnowałby, aby mi nic złego się nie stało”…tu chyba muszę podziękować przede wszystkim Prezydentowi Wałbrzycha, Panu Romanowi Szełemejowi, który znał mojego ojca…(bez trudu dostrzegałem w pobliżu, obecność mundurowych Polskiej Policji Państwowej). Pod koniec mojej wizyty i na wskutek mojej beztroski, mogło to się zakończyć dla mnie tragicznie…przestałem dbać o to,aby nie pozostawać samemu…
na pustym peronie stacji Wałbrzych Miasto, po odprowadzeniu mojej siostry, mojego siostrzeńca i wnuczki mojej siostry, nagle ujrzałem kilkunastu młodzieńców, tzw. dresiarzy z kijami bejsbelowymi…
Bynajmniej nie ukrywali “celu swego przybycia” i na głos zmawiali się: “to co, robimy go tutaj, czy czekamy, aż wyjdzie z dworca?”…
Na postoju taksówek stała jedna taksówka, do której miała zamiar wsiąźć jakaś młoda kobieta… widząc mnie zbiegajacego po schodach, a za mną watahę dresiarzy, zgodziła się,aby mi odstąpić taksówkę, co uniemożliwiło moje kolejne już, “spotkanie z nieznanymi sprawcami”…
Wreszcie ktoś może zapytać: Co to do cholery ma wspólnego z tamtym sierpniem?
Ma i to wszystko…moi dawniejsi znajomi, drodzy wspóldziałacze dawnej opozycji,kiedy usiądziecie, aby wspominać entuzajzm tamtego sierpnia, gdy postanowicie trwać w samo-wyparciu ze swej świadomości “oczywistej oczywistości”,iż w III R.P. istnieje nie tylko dawny układ, ale de facto jesteście z tym , już dawno temu pogodzeni i kolejne rocznice, to tylko “dobra mina do złej gry”…wtedy przyjrzyjcie się obecnej formie tamtej komuny…teraz jest to inny i chyba już ostatni, w dziejach ludzkości totalitaryzm, który ja określam od dość dawna mianem: Globalitaryzmu (czyli totalitaryzmu na skalę globalną)…
O takim właśnie Globalitaryźmie mówił wczoraj w Berlinie Robert Kennedy Junior, ale wielu o tym mówi, a jeszcze więcej milczy i ze zrozumieniem kiwa głową, aby natychmiast wrócić do wspominania dawnych wydarzeń, sprzed lat czterdziestu – napiszę krótko i brutalnie: nasza generacja udaje, że wierzy w tamten sierpień, jako początek upadku komuny, podczas gdy tak w istocie, był to początek tego, co nasze dzieci i wnuki będą znosić, jako niewolę wobec systemu zwanego Globalitaryzmem…nosicie maseczki,znosicie obostrzenia, przyjmiecie czipy i zostaniecie szczęśliwym stadem zniewolonych owiec, na koniec wskażecie oskarżycielsko na “samotne wilki”, domagając się ich fizycznego unicestwienia,wymazania z wszelkiej pamięci, ponieważ sam fakt ich istnienia pośród Was, stanowi oskarżenie dla Waszych sumień i poczucia elementarnej uczciwości – cech ludzi wolnych, stworzonych na podobieństwo Stwórcy i Ojca Niebiańskiego… ale…Pamiętając o tamtym Sierpniu, pamiętam o tych, którzy zapłacili za dziedzictwo Sierpnia swoją niedolą, goryczą zapomnienia i porzucenia, banicją wśród obcych, przy jednoczesnym znoszeniu niesprawiedliwego zarzutu,że widocznie nie kochają Polski, skoro są nadal poza Ojczyzną i tak ostatecznie, to niech milczą, bo przecież nie żyją na codzień w Polsce….- mnie osobiście z tym wszystkim, kojarzy się tamten Sierpień…a Wam, Ludzie Dobrej Woli,z czym Wam się kojarzy???